środa, 27 maja 2015

Rozdział XVIII

- Co?- przeraziła się Caroline. Takiej odpowiedzi się nie spodziewała. Momentalnie odsunęła się od Klausa. Chłopak jednak nie był zbyt długo poważny i po chwili głośno się roześmiał.
- Nie jesteśmy mordercami- uspokoił ją.
- To dlaczego uciekacie?- dziewczynie bardzo ulżyło.
- Nie mogę ci tego wyjaśnić- przyznał. Przestał się śmiać, w jednej sekundzie spoważniał.
- Ale ja chcę… Ja muszę wiedzieć- poprawiła się po chwili wahania.
- To nie jest tylko mój sekret. Nie mogę działać przeciwko własnej rodzinie- pokręcił głową. Caroline już zorientowała się, że nic nie zdziała.
- Czyli teraz dalej ze sobą nie rozmawiamy? Będziesz się słuchał Elijah?- blondynka posmutniała. Nie chciała rozstawać się z Klausem nawet na minutę.
- Chyba tak…- chłopak przygryzł wargę.
- To na razie- pożegnała się  i ruszyła do drzwi. Brytyjczyk podążył za nią.
- Pieprzyć Elijah- powiedział przewracając oczami i namiętnie ją pocałował…
* * *
- Spoko, Ty. Tylko godzinka i mówisz, że musisz iść- młody Lockwood bardzo denerwował się przed spotkaniem z Rebekah. Nie miał pojęcia, czego powinien się spodziewać.
- Hej- dziewczyna w końcu przyszła. Usiadła naprzeciwko niego. Chłopak zerknął na nią i go zatkało.
 Blondynka wyglądała olśniewająco. Włosy opadały jej luźno na ramiona. Miała na sobie białą sukienkę na ramiączkach i lekki makijaż. Wszystko to tylko sprawiało, że nie można było wzroku od niej oderwać. Nie tylko Tyler tak stwierdził, lecz również reszta obecnych w barze jej się przyglądała.
- Wyglądasz… Wow!- szatyn nie mógł znaleźć słów, aby ją opisać.
- Uznam to za komplement- uśmiechnęła się do niego szeroko.



- Wasze menu- sam barman przyniósł im karty z daniami. Najwyraźniej on również pragnął przyjrzeć się Brytyjce.
- Dziękuję- dziewczyna uśmiechnęła się lekko w kierunku mężczyzny a ten okropnie się zarumienił. Wybełkotał tylko coś niewyraźnie i szybko odszedł.
- Co powiedziałaś Kolowi?- zainteresował się Tyler. Ta sprawa nurtowała go najbardziej.
- Że wychodzę z koleżanką- blondynka wzruszyła ramionami.
- I uwierzył?- Lockwood miał niepewną minę.
- Nie jest moim ojcem. Nie może mnie pilnować- odparła dziewczyna.
- A dlaczego mieszkacie sami? Co się stało z waszymi rodzicami?- Tyler nie mógł się powstrzymać przed zadaniem tego pytania.
- Daj temu spokój- Rebekah zaczęła się denerwować.
- Nie żyją?- szatyn nie zamierzał odpuścić. Teraz naprawdę się tym zainteresował.
- Nie twoja sprawa- Brytyjka coraz mniej panowała nad sobą.
- Po prostu…- próbował tłumaczyć, ale ona mu przerwała.
- Wiesz, co? Kol miał rację. Nie jesteś mnie wart!- krzyknęła oburzona i podniosła się z ławki.
- Ale…- Tyler również wstał.
- Daj spokój- prychnęła. Zarzuciła włosami i wyszła z baru, nawet nie oglądając się za siebie.
 Lockwood w poczuciu całkowitej klęski wrócił na swoje miejsce. Taka, w gruncie rzeczy, fajna dziewczyna właśnie go olała. Nie wiedział, dlaczego tak wypytywał o jej starych. Stwierdził, że chce znać prawdę i tyle.
 Pokręcił głową.
„ Jestem idiotą”- pomyślał i zamówił u barmana butelkę piwa…
* * *
- Ale… Ale…- Elena wpatrywała się w zdjęcie i nie miała pojęcia, co powiedzieć.


- Tak, to jest Katherine- Damon wydawał się być już spokojniejszy. Nalał sobie szklankę whisky. Napełnił jeszcze jedną, którą podał swojej towarzyszce.
- Tylko, że…- szatynka ciągle nie mogła uwierzyć.
- Tylko, że wyglądasz zupełnie, jak ona- dokończył za nią.
- Dlaczego?- dziewczyna liczyła, że starszy Salvatore zna odpowiedź.
- A skąd mam wiedzieć? Nie jestem medium- prychnął. Uśmiechnął się kpiąco i podsunął jeszcze bliżej jej ręki szklankę.
- Czemu Stefan nie powiedział mi wcześniej?- Elena miała więcej pytań niż odpowiedzi.
- Niech sam ci powie- Damon nalewał już sobie kolejną porcję whisky.
- Co się z nią stało?- dziewczyna spojrzała poważnie na chłopaka.
- Zginęła w pożarze- odparł. Na jego twarzy, przez ułamek sekundy, można było dostrzec smutek.
- Ty też ją kochałeś…- uświadomiła sobie.
- Bingo!- zawołał- I to był błąd, Mała- uśmiechnął się do niej.
- To nie jest normalne- Elena pokręciła głową i wybiegła z mieszkania. Chciała się, jak najszybciej ulotnić i zastanowić się nad tym wszystkim. Czy Stefan wybrał ją tylko dlatego, że wyglądał jak Katherine? W co grał Damon? Kim była Katherine i dlaczego były identyczne?
* * *
- Masz piękny dom- Bonnie weszła do domu Kola i nie mogła nadziwić się bogactwu tego miejsca.
 Beżowe boazerię, na podłogach panele, drewniane schody z puszystym dywanem a ponadto milion drzwi do różnych pomieszczeń.
- Dzięki- chłopak uśmiechnął się do niej i zaprowadził ją do łazienki.
- Nie musiałeś mnie tu przyprowadzać. Poradziłabym sobie sama- brunetka stała już nad zlewem i próbowała zatamować krwotok z nosa.
- Miałem cię zostawić samą? Ranną w parku?- spytał i uniósł brwi do góry. Podał jej paczkę chusteczek.
- To nie pierwsza taka sytuacja- Bonnie nie zastanowiła się nad tym, co mówi. Dopiero po chwili do niej dotarło.
- Jesteś na coś chora? Byłaś z tym u lekarza?- brunet zrobił się nagle bardzo opiekuńczy.
- Kol, jest ok. Naprawdę- próbowała go przekonać, ale on jej nie wierzył.
- To nie jest normalne- zaprotestował- Powinnaś się zgłosić na jakieś badania. Jeśli to jest coś poważnego?
- Byłam u doktora- mruknęła.
- I co powiedział?- dopytywał się.
- Wiesz, nie obraź się… Nie będę ci tego opowiadać. Prawie się nie znamy- Bonnie zrobiła się cała czerwona.
- Pamiętaj, że gdybyś miała ochotę pogadać to jestem do twojej dyspozycji- uśmiechnął się do niej zachęcająco.
- Dziękuję- dziewczyna pocałowała go w policzek…
* * *
- Tak się cieszę, że jesteśmy już w domu!- Vicky szczęśliwa rzuciła się na kanapę w salonie.
- Ja też- jej brat uśmiechnął się lekko. Rozejrzał się dookoła. Mieszkali tu sami. Ojca nie znali, zostawił ich gdy byli mali. Matka natomiast wiecznie była poza miastem. Przysyłała pieniądze, które ledwie wystarczały na zapłacenie rachunków. Pomimo tego chłopak lubił ten dom. Przypominał mu również dobre czasy i wspomnienia.
- Znowu myślisz o tym, w jak pięknym domu mieszkamy?- zakpiła Vicky.
- Bardzo zabawne- prychnął- Widzę, że ci humor wraca- zauważył.
- Jest lepiej, odkąd zobaczyłam policyjny radiowóz na ulicy- wyszczerzyła się.
- Będzie dobrze, zobaczysz- powiedział.
- Wiem. Musi być- zgodziła się z nim…
* * *
 Katherine ciągle była okropnie wściekła. Skoro myśleli, że nie żyje to powinni rozpaczać, płakać, albo przynajmniej nie mówić o niej złych rzeczy.
 Dziewczyna nie wpadła na żaden genialny pomysł. To nie było w jej stylu, ona zawsze miała coś w zanadrzu. Liczyła, że wkrótce coś wymyśli.

 Postanowiła tylko, że za wszelką cenę zniszczy życie swojemu sobowtórowi…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz