- Co?- przeraziła się Caroline.
Takiej odpowiedzi się nie spodziewała. Momentalnie odsunęła się od Klausa.
Chłopak jednak nie był zbyt długo poważny i po chwili głośno się roześmiał.
- Nie jesteśmy mordercami-
uspokoił ją.
- To dlaczego uciekacie?-
dziewczynie bardzo ulżyło.
- Nie mogę ci tego
wyjaśnić- przyznał. Przestał się śmiać, w jednej sekundzie spoważniał.
- Ale ja chcę… Ja muszę
wiedzieć- poprawiła się po chwili wahania.
- To nie jest tylko mój
sekret. Nie mogę działać przeciwko własnej rodzinie- pokręcił głową. Caroline już
zorientowała się, że nic nie zdziała.
- Czyli teraz dalej ze
sobą nie rozmawiamy? Będziesz się słuchał Elijah?- blondynka posmutniała. Nie
chciała rozstawać się z Klausem nawet na minutę.
- Chyba tak…- chłopak
przygryzł wargę.
- To na razie- pożegnała się
i ruszyła do drzwi. Brytyjczyk podążył
za nią.
- Pieprzyć Elijah-
powiedział przewracając oczami i namiętnie ją pocałował…
* * *
- Spoko, Ty. Tylko
godzinka i mówisz, że musisz iść- młody Lockwood bardzo denerwował się przed
spotkaniem z Rebekah. Nie miał pojęcia, czego powinien się spodziewać.
- Hej- dziewczyna w końcu
przyszła. Usiadła naprzeciwko niego. Chłopak zerknął na nią i go zatkało.
Blondynka wyglądała olśniewająco. Włosy
opadały jej luźno na ramiona. Miała na sobie białą sukienkę na ramiączkach i
lekki makijaż. Wszystko to tylko sprawiało, że nie można było wzroku od niej
oderwać. Nie tylko Tyler tak stwierdził, lecz również reszta obecnych w barze
jej się przyglądała.
- Wyglądasz… Wow!- szatyn
nie mógł znaleźć słów, aby ją opisać.
- Uznam to za komplement-
uśmiechnęła się do niego szeroko.
- Wasze menu- sam barman
przyniósł im karty z daniami. Najwyraźniej on również pragnął przyjrzeć się
Brytyjce.
- Dziękuję- dziewczyna
uśmiechnęła się lekko w kierunku mężczyzny a ten okropnie się zarumienił.
Wybełkotał tylko coś niewyraźnie i szybko odszedł.
- Co powiedziałaś Kolowi?-
zainteresował się Tyler. Ta sprawa nurtowała go najbardziej.
- Że wychodzę z koleżanką-
blondynka wzruszyła ramionami.
- I uwierzył?- Lockwood
miał niepewną minę.
- Nie jest moim ojcem. Nie
może mnie pilnować- odparła dziewczyna.
- A dlaczego mieszkacie
sami? Co się stało z waszymi rodzicami?- Tyler nie mógł się powstrzymać przed
zadaniem tego pytania.
- Daj temu spokój- Rebekah
zaczęła się denerwować.
- Nie żyją?- szatyn nie
zamierzał odpuścić. Teraz naprawdę się tym zainteresował.
- Nie twoja sprawa-
Brytyjka coraz mniej panowała nad sobą.
- Po prostu…- próbował
tłumaczyć, ale ona mu przerwała.
- Wiesz, co? Kol miał
rację. Nie jesteś mnie wart!- krzyknęła oburzona i podniosła się z ławki.
- Ale…- Tyler również
wstał.
- Daj spokój- prychnęła.
Zarzuciła włosami i wyszła z baru, nawet nie oglądając się za siebie.
Lockwood w poczuciu całkowitej klęski wrócił
na swoje miejsce. Taka, w gruncie rzeczy, fajna dziewczyna właśnie go olała.
Nie wiedział, dlaczego tak wypytywał o jej starych. Stwierdził, że chce znać
prawdę i tyle.
Pokręcił głową.
„ Jestem idiotą”- pomyślał
i zamówił u barmana butelkę piwa…
* * *
- Ale… Ale…- Elena
wpatrywała się w zdjęcie i nie miała pojęcia, co powiedzieć.
- Tak, to jest Katherine-
Damon wydawał się być już spokojniejszy. Nalał sobie szklankę whisky. Napełnił
jeszcze jedną, którą podał swojej towarzyszce.
- Tylko, że…- szatynka
ciągle nie mogła uwierzyć.
- Tylko, że wyglądasz
zupełnie, jak ona- dokończył za nią.
- Dlaczego?- dziewczyna
liczyła, że starszy Salvatore zna odpowiedź.
- A skąd mam wiedzieć? Nie
jestem medium- prychnął. Uśmiechnął się kpiąco i podsunął jeszcze bliżej jej
ręki szklankę.
- Czemu Stefan nie
powiedział mi wcześniej?- Elena miała więcej pytań niż odpowiedzi.
- Niech sam ci powie-
Damon nalewał już sobie kolejną porcję whisky.
- Co się z nią stało?-
dziewczyna spojrzała poważnie na chłopaka.
- Zginęła w pożarze-
odparł. Na jego twarzy, przez ułamek sekundy, można było dostrzec smutek.
- Ty też ją kochałeś…-
uświadomiła sobie.
- Bingo!- zawołał- I to
był błąd, Mała- uśmiechnął się do niej.
- To nie jest normalne-
Elena pokręciła głową i wybiegła z mieszkania. Chciała się, jak najszybciej
ulotnić i zastanowić się nad tym wszystkim. Czy Stefan wybrał ją tylko dlatego,
że wyglądał jak Katherine? W co grał Damon? Kim była Katherine i dlaczego były
identyczne?
* * *
- Masz piękny dom- Bonnie
weszła do domu Kola i nie mogła nadziwić się bogactwu tego miejsca.
Beżowe boazerię, na podłogach panele,
drewniane schody z puszystym dywanem a ponadto milion drzwi do różnych
pomieszczeń.
- Dzięki- chłopak
uśmiechnął się do niej i zaprowadził ją do łazienki.
- Nie musiałeś mnie tu
przyprowadzać. Poradziłabym sobie sama- brunetka stała już nad zlewem i
próbowała zatamować krwotok z nosa.
- Miałem cię zostawić
samą? Ranną w parku?- spytał i uniósł brwi do góry. Podał jej paczkę
chusteczek.
- To nie pierwsza taka
sytuacja- Bonnie nie zastanowiła się nad tym, co mówi. Dopiero po chwili do
niej dotarło.
- Jesteś na coś chora?
Byłaś z tym u lekarza?- brunet zrobił się nagle bardzo opiekuńczy.
- Kol, jest ok. Naprawdę-
próbowała go przekonać, ale on jej nie wierzył.
- To nie jest normalne-
zaprotestował- Powinnaś się zgłosić na jakieś badania. Jeśli to jest coś
poważnego?
- Byłam u doktora-
mruknęła.
- I co powiedział?-
dopytywał się.
- Wiesz, nie obraź się…
Nie będę ci tego opowiadać. Prawie się nie znamy- Bonnie zrobiła się cała
czerwona.
- Pamiętaj, że gdybyś
miała ochotę pogadać to jestem do twojej dyspozycji- uśmiechnął się do niej
zachęcająco.
- Dziękuję- dziewczyna
pocałowała go w policzek…
* * *
- Tak się cieszę, że
jesteśmy już w domu!- Vicky szczęśliwa rzuciła się na kanapę w salonie.
- Ja też- jej brat
uśmiechnął się lekko. Rozejrzał się dookoła. Mieszkali tu sami. Ojca nie znali,
zostawił ich gdy byli mali. Matka natomiast wiecznie była poza miastem.
Przysyłała pieniądze, które ledwie wystarczały na zapłacenie rachunków. Pomimo
tego chłopak lubił ten dom. Przypominał mu również dobre czasy i wspomnienia.
- Znowu myślisz o tym, w
jak pięknym domu mieszkamy?- zakpiła Vicky.
- Bardzo zabawne-
prychnął- Widzę, że ci humor wraca- zauważył.
- Jest lepiej, odkąd
zobaczyłam policyjny radiowóz na ulicy- wyszczerzyła się.
- Będzie dobrze, zobaczysz-
powiedział.
- Wiem. Musi być- zgodziła
się z nim…
* * *
Katherine ciągle była okropnie wściekła. Skoro
myśleli, że nie żyje to powinni rozpaczać, płakać, albo przynajmniej nie mówić
o niej złych rzeczy.
Dziewczyna nie wpadła na żaden genialny pomysł.
To nie było w jej stylu, ona zawsze miała coś w zanadrzu. Liczyła, że wkrótce
coś wymyśli.
Postanowiła tylko, że za wszelką cenę zniszczy
życie swojemu sobowtórowi…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz