czwartek, 21 maja 2015

Rozdział XII

 „Żyję tak blisko osoby, która wygląda dokładnie, jak… ona. Chciałem uciec od wspomnień, ale natknąłem się na Elenę Gilbert. Dziewczynę tak podobną a jednocześnie tak inną od niej… Czy to w ogóle ma realne szanse na istnienie? Czy związek oparty na kłamstwie może przetrwać? A jeśli nie, to czy powinienem jej o wszystkim powiedzieć??”

Stefan westchnął głośno i odłożył pamiętnik. Miał mętlik w głowie. Z jednej strony zależało mu na Elenie, ale z drugiej, kiedy patrzył na nią miał przed oczami Katherine i to, co mu zrobiła… To co zrobiła całej rodzinie. O mały włos nie zniszczyła jego relacji z Damonem. Dlatego też uciekli, żeby ratować to co jeszcze między nimi zostało, to czego nie zdążyła zepsuć.
- A mój mały braciszek znowu skrobię w swoim pamiętniczku?- Damon wszedł do pokoju Stefana niezauważony.
- Co tu robisz?- brunet natychmiast zerknął na zeszyt, który przed chwilą odłożył.
- Niech zgadnę… „Kochany Pamiętniku! Jest mi tak źle, że sam już nie mogę ze sobą wytrzymać. Boję się, że dziewczyna, którą kocham woli mojego brata…”- starszy Salvatore naśladował sposób mówienia Stefana.
- Zamknij się- warknął brunet.
- Masz gościa- Damon uśmiechnął się szeroko.
- Kogo?
- Elena, wejdź- zawołał Damon i w tym momencie szatynka wkroczyła do pokoju…
* * *
- Liz, czy wiadomo już coś więcej o tych zaginięciach?- sam burmistrz Lockwood pofatygował się i przyszedł na komisariat, aby wypytać panią szeryf.
- Jesteś chyba piętnastą osobą, która mnie oto dzisiaj pyta- westchnęła pani Forbes. Powoli ta sytuacja ją przerastała.
- To jest bardzo poważne. Mamy do czynienia z seryjnym mordercą- Richard nie ustępował.
- Jakbym tego nie wiedziała, ale nic nie mam… Utknęliśmy w martwym punkcie- kobieta miała już dosyć wścibstwa.
- Ludzie w mieście się niepokoją. Nie wiem, co mógłbym im jeszcze powiedzieć. Wiem, jednak to że muszę zająć oficjalne stanowisko- Lockwood tłumaczył ze spokojem.
- Ok. Myślę, że należy wprowadzić godzinę policyjną- w końcu pani szeryf ustąpiła.
- Godzinę policyjną?- powtórzył, jak echo po niej- Nie żyjemy w komunistycznym państwie. Nie mamy takiego prawa- zaprotestował, kiedy dotarł do niego sens jej słów.
- Ale nie mamy też wyboru. Ludzie znikają sprzed naszych oczu. Nie możemy nic z tym zrobić. Ten facet pogrywa z nami- wyjaśniła kobieta.
- Naprawdę uważasz, że to konieczne?- burmistrz zerknął na nią z niepewną miną.
- Tak sądzę- przytaknęła zapytana.
- W takim razie ogłoszę to natychmiast- mężczyzna podniósł się z fotela i wyszedł z biura Liz.
- Czy to prawda? Wprowadzacie godzinę policyjną?- Matt wślizgnął się po chwili do pokoju.
- Nieładnie podsłuchiwać- blondynka zrobiła kwaśną minę.
- Krzyczeliście. Cały posterunek słyszał- prychnął chłopak w odpowiedzi.
- Czyli wiesz, że to prawda- uśmiechnęła się do niego lekko.
- To jest dobra decyzja- skinął w jej kierunku głową.
- Pani szeryf!- jakiś zdyszany policjant wpadł do biura.
- Co się stało?- kobieta wiedziała, że musiało wydarzyć się coś niespodziewanego.
- Znaleźliśmy kolejną ofiarę- wyjąkał.
- Kogo?- Matt zbladł okropnie.
- Vicky Donovan…
* * *
- Babciu, czy ona na pewno żyje?- Bonnie nie chciała robić sobie niepotrzebnych nadziei.
- Tak. Wyjechała, kiedy miałaś dwa tygodnie. Przerosło ją to, ale co miesiąc przesyła jakieś drobne sumy dla ciebie- ekscytowała się Sheila Bennet.
- Czekaj… Jak to pieniądze?- brunetka zatrzymała potok słów babci.
- Co miesiąc dokłada do twojego utrzymania- wyjaśniła starsza pani.
- Dlaczego mi nie powiedziałaś? Ja cały czas myślałam, że ona nie żyje- Bonnie poczuła się bardzo dotknięta.
- Błagała mnie o to. W sumie to się z nią zgodziłam, bo bałam się, że będziesz cierpieć- odparła kobieta.
- Dlaczego?- dziewczyna nie rozumiała, o co jej może chodzić.
- To, że matka zostawia własne dziecko i nie chce się nim zająć już nieraz doprowadzało do tragedii- wyjaśniła pani Bennet.
- Ona nie jest moją mamą. Ty mi ją zastąpiłaś- powiedziała Bonnie bez wahania- Co nie zmienia faktu, że musimy ją odnaleźć…
* * *
 Caroline zamówiła kolejną butelkę piwa. Siedziała właśnie w barze i rozpaczała nad swoim beznadziejnym życiem. Była już naprawdę późna godzina.
 Dziewczyna wiedziała, że nikt tu po nią nie przyjdzie, bo jej matka była zbyt zajęta w pracy.
 Blondynce coraz mocniej kręciło się w głowie. Bar powoli pustoszał, wszyscy bali się kręcić po nocy, kiedy grasował morderca.
- Caroline?- dziewczyna rozejrzała się i zobaczyła Elijah.
- Tak- mruknęła. Chwyciła butelkę i upiła kolejny łyk.
- Co tu robisz?- brunet nie dawał za wygraną.
- A nie widzisz? Idź stąd- warknęła. Nie chciała z nim gadać.
- Myślisz, że zostawię cię tu samą w takim stanie?- chłopak złapał ją za ramię.
- Mam stąd zaledwie kilka kroków do domu. Poradzę sobie- odparowała blondynka.
- Czemu się upiłaś? Co cię do tego skłoniło?- Elijah postanowił zmienić temat.
- Czemu? Bo jestem płytka, jak brodzik- powiedziała z żalem.
- Jaki znowu brodzik?- brunet nie rozumiał.
- Masz rację! Nie, jak brodzik- przyznała po sekundzie- Jestem gorsza niż brodzik, jestem niczym dziecięcy basenik!- zawołała. Do oczu napłynęły jej łzy.



- Idziemy Caroline. Na dziś już chyba wystarczy- chłopak złapał ją za ramię i pociągnął do góry.
- Nigdzie nie idę z tobą!- oburzyła się dziewczyna.
- To słodkie, jeśli sądzisz, że masz jakiś wybór- pokręcił głową.
Caroline posłała mu wściekłe spojrzenie i w końcu z bardzo nieszczęśliwą miną podniosła się z miejsca.
 Do domu blondynki dotarli w całkowitej ciszy. Dopiero przy drzwiach brunet odezwał się do niej.
- Może jakieś słowa wdzięczności lub coś?
- Dziękuję, że zepsułeś mi zabawę- stwierdziła Caroline z głupim uśmiechem. Bez żadnego pożegnania weszła do środka głośno trzaskając drzwiami.
 Elijah uśmiechnął się pod nosem. Teraz już rozumiał, dlaczego Klaus tak bardzo cierpiał przez rozstanie z tą dziewczyną. Ona zdecydowanie była wyjątkowa. Miała w sobie coś intrygującego…
* * *
- Dobra, Ty. Jeśli odczepisz się od mojej siostry to cię nawet przeproszę- Kol z ciężkim sercem podszedł do młodego Lockwooda.
- Wiem, że przesadziłem i za to wielkie sorry- zgodził się z nim szatyn.
- Ok. W takim razie przepraszam, że cię uderzyłem- Brytyjczyk skinął głową koledze.
- Spoko, Stary. Nie ma problemu. Należało mi się- Tyler wzruszył ramionami.
- Musisz zrozumieć, że to moja mała siostrzyczka i nie chcę żeby ktoś ją skrzywdził- wyjaśnił Kol.
- Ok. Przepraszam w takim razie jeszcze raz- szatyn uśmiechnął się z lekkim przymusem. Przypomniał sobie właśnie o wizycie Rebekah w jego domu i ich pocałunku.
- Może jakaś impreza wieczorem?- spytał młody Mikaelson.
- Jasne- zgodził się Tyler.
* * *
 Jeremy rozejrzał się niepewnie po pokoju. Było widać, że ciotka przeczesała go gruntownie, podczas gdy on był w szpitalu.
 Wszystkie tabletki zniknęły.
 Chłopak westchnął. Może to i lepiej… Co by się stało, gdyby jeszcze raz przypadkiem przesadził?

 Z drugiej strony czuł już znajomy głód. Chciał wziąć chociaż jedną pigułkę. Musiał to zrobić…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz