„Żyję
tak blisko osoby, która wygląda dokładnie, jak… ona. Chciałem uciec od
wspomnień, ale natknąłem się na Elenę Gilbert. Dziewczynę tak podobną a
jednocześnie tak inną od niej… Czy to w ogóle ma realne szanse na istnienie?
Czy związek oparty na kłamstwie może przetrwać? A jeśli nie, to czy powinienem
jej o wszystkim powiedzieć??”
Stefan westchnął głośno i
odłożył pamiętnik. Miał mętlik w głowie. Z jednej strony zależało mu na Elenie,
ale z drugiej, kiedy patrzył na nią miał przed oczami Katherine i to, co mu
zrobiła… To co zrobiła całej rodzinie. O mały włos nie zniszczyła jego relacji
z Damonem. Dlatego też uciekli, żeby ratować to co jeszcze między nimi zostało,
to czego nie zdążyła zepsuć.
- A mój mały braciszek znowu
skrobię w swoim pamiętniczku?- Damon wszedł do pokoju Stefana niezauważony.
- Co tu robisz?- brunet
natychmiast zerknął na zeszyt, który przed chwilą odłożył.
- Niech zgadnę… „Kochany
Pamiętniku! Jest mi tak źle, że sam już nie mogę ze sobą wytrzymać. Boję się,
że dziewczyna, którą kocham woli mojego brata…”- starszy Salvatore naśladował
sposób mówienia Stefana.
- Zamknij się- warknął
brunet.
- Masz gościa- Damon
uśmiechnął się szeroko.
- Kogo?
- Elena, wejdź- zawołał
Damon i w tym momencie szatynka wkroczyła do pokoju…
* * *
- Liz, czy wiadomo już coś
więcej o tych zaginięciach?- sam burmistrz Lockwood pofatygował się i przyszedł
na komisariat, aby wypytać panią szeryf.
- Jesteś chyba piętnastą
osobą, która mnie oto dzisiaj pyta- westchnęła pani Forbes. Powoli ta sytuacja
ją przerastała.
- To jest bardzo poważne.
Mamy do czynienia z seryjnym mordercą- Richard nie ustępował.
- Jakbym tego nie
wiedziała, ale nic nie mam… Utknęliśmy w martwym punkcie- kobieta miała już
dosyć wścibstwa.
- Ludzie w mieście się
niepokoją. Nie wiem, co mógłbym im jeszcze powiedzieć. Wiem, jednak to że muszę
zająć oficjalne stanowisko- Lockwood tłumaczył ze spokojem.
- Ok. Myślę, że należy
wprowadzić godzinę policyjną- w końcu pani szeryf ustąpiła.
- Godzinę policyjną?-
powtórzył, jak echo po niej- Nie żyjemy w komunistycznym państwie. Nie mamy
takiego prawa- zaprotestował, kiedy dotarł do niego sens jej słów.
- Ale nie mamy też wyboru.
Ludzie znikają sprzed naszych oczu. Nie możemy nic z tym zrobić. Ten facet
pogrywa z nami- wyjaśniła kobieta.
- Naprawdę uważasz, że to
konieczne?- burmistrz zerknął na nią z niepewną miną.
- Tak sądzę- przytaknęła
zapytana.
- W takim razie ogłoszę to
natychmiast- mężczyzna podniósł się z fotela i wyszedł z biura Liz.
- Czy to prawda?
Wprowadzacie godzinę policyjną?- Matt wślizgnął się po chwili do pokoju.
- Nieładnie podsłuchiwać-
blondynka zrobiła kwaśną minę.
- Krzyczeliście. Cały
posterunek słyszał- prychnął chłopak w odpowiedzi.
- Czyli wiesz, że to
prawda- uśmiechnęła się do niego lekko.
- To jest dobra decyzja-
skinął w jej kierunku głową.
- Pani szeryf!- jakiś
zdyszany policjant wpadł do biura.
- Co się stało?- kobieta
wiedziała, że musiało wydarzyć się coś niespodziewanego.
- Znaleźliśmy kolejną
ofiarę- wyjąkał.
- Kogo?- Matt zbladł
okropnie.
- Vicky Donovan…
* * *
- Babciu, czy ona na pewno
żyje?- Bonnie nie chciała robić sobie niepotrzebnych nadziei.
- Tak. Wyjechała, kiedy
miałaś dwa tygodnie. Przerosło ją to, ale co miesiąc przesyła jakieś drobne
sumy dla ciebie- ekscytowała się Sheila Bennet.
- Czekaj… Jak to
pieniądze?- brunetka zatrzymała potok słów babci.
- Co miesiąc dokłada do
twojego utrzymania- wyjaśniła starsza pani.
- Dlaczego mi nie
powiedziałaś? Ja cały czas myślałam, że ona nie żyje- Bonnie poczuła się bardzo
dotknięta.
- Błagała mnie o to. W
sumie to się z nią zgodziłam, bo bałam się, że będziesz cierpieć- odparła
kobieta.
- Dlaczego?- dziewczyna
nie rozumiała, o co jej może chodzić.
- To, że matka zostawia
własne dziecko i nie chce się nim zająć już nieraz doprowadzało do tragedii-
wyjaśniła pani Bennet.
- Ona nie jest moją mamą.
Ty mi ją zastąpiłaś- powiedziała Bonnie bez wahania- Co nie zmienia faktu, że
musimy ją odnaleźć…
* * *
Caroline zamówiła kolejną butelkę piwa.
Siedziała właśnie w barze i rozpaczała nad swoim beznadziejnym życiem. Była już
naprawdę późna godzina.
Dziewczyna wiedziała, że nikt tu po nią nie
przyjdzie, bo jej matka była zbyt zajęta w pracy.
Blondynce coraz mocniej kręciło się w głowie. Bar
powoli pustoszał, wszyscy bali się kręcić po nocy, kiedy grasował morderca.
- Caroline?- dziewczyna
rozejrzała się i zobaczyła Elijah.
- Tak- mruknęła. Chwyciła
butelkę i upiła kolejny łyk.
- Co tu robisz?- brunet
nie dawał za wygraną.
- A nie widzisz? Idź stąd-
warknęła. Nie chciała z nim gadać.
- Myślisz, że zostawię cię
tu samą w takim stanie?- chłopak złapał ją za ramię.
- Mam stąd zaledwie kilka
kroków do domu. Poradzę sobie- odparowała blondynka.
- Czemu się upiłaś? Co cię
do tego skłoniło?- Elijah postanowił zmienić temat.
- Czemu? Bo jestem płytka,
jak brodzik- powiedziała z żalem.
- Jaki znowu brodzik?-
brunet nie rozumiał.
- Masz rację! Nie, jak
brodzik- przyznała po sekundzie- Jestem gorsza niż brodzik, jestem niczym
dziecięcy basenik!- zawołała. Do oczu napłynęły jej łzy.
- Idziemy Caroline. Na
dziś już chyba wystarczy- chłopak złapał ją za ramię i pociągnął do góry.
- Nigdzie nie idę z tobą!-
oburzyła się dziewczyna.
- To słodkie, jeśli
sądzisz, że masz jakiś wybór- pokręcił głową.
Caroline posłała mu
wściekłe spojrzenie i w końcu z bardzo nieszczęśliwą miną podniosła się z
miejsca.
Do domu blondynki dotarli w całkowitej ciszy.
Dopiero przy drzwiach brunet odezwał się do niej.
- Może jakieś słowa
wdzięczności lub coś?
- Dziękuję, że zepsułeś mi
zabawę- stwierdziła Caroline z głupim uśmiechem. Bez żadnego pożegnania weszła
do środka głośno trzaskając drzwiami.
Elijah uśmiechnął się pod nosem. Teraz już
rozumiał, dlaczego Klaus tak bardzo cierpiał przez rozstanie z tą dziewczyną.
Ona zdecydowanie była wyjątkowa. Miała w sobie coś intrygującego…
* * *
- Dobra, Ty. Jeśli
odczepisz się od mojej siostry to cię nawet przeproszę- Kol z ciężkim sercem
podszedł do młodego Lockwooda.
- Wiem, że przesadziłem i
za to wielkie sorry- zgodził się z nim szatyn.
- Ok. W takim razie
przepraszam, że cię uderzyłem- Brytyjczyk skinął głową koledze.
- Spoko, Stary. Nie ma
problemu. Należało mi się- Tyler wzruszył ramionami.
- Musisz zrozumieć, że to
moja mała siostrzyczka i nie chcę żeby ktoś ją skrzywdził- wyjaśnił Kol.
- Ok. Przepraszam w takim
razie jeszcze raz- szatyn uśmiechnął się z lekkim przymusem. Przypomniał sobie
właśnie o wizycie Rebekah w jego domu i ich pocałunku.
- Może jakaś impreza
wieczorem?- spytał młody Mikaelson.
- Jasne- zgodził się Tyler.
* * *
Jeremy rozejrzał się niepewnie po pokoju. Było
widać, że ciotka przeczesała go gruntownie, podczas gdy on był w szpitalu.
Wszystkie tabletki zniknęły.
Chłopak westchnął. Może to i lepiej… Co by się
stało, gdyby jeszcze raz przypadkiem przesadził?
Z drugiej strony czuł już znajomy głód. Chciał
wziąć chociaż jedną pigułkę. Musiał to zrobić…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz