piątek, 2 września 2016

Rozdział I



Caroline

            Długo wylegiwałam się w łóżku, tego dnia. Zbyt długo. Wiedziałam, że im później wstanę, tym mniej będzie mi się chciało pracować, a miałam do napisania wypracowanie na temat folkloru Mystic Falls. Okazało się, że moja mała mieścina, ma bardzo bogatą historię. Legendy dotyczyły świata nadprzyrodzonego. Głównie wampirów. Nie wierzyłam w takie bzdury. Niby jakim cudem krwiożercze bestie miały chodzić po świecie i zabijać ludzi. Przecież ktoś prędzej, czy później zorientowałby się.
            Przeciągnęłam się i wreszcie podniosłam z łóżka. Wyciągnęłam nogi spod kołdry i wsunęłam stopy w moje ulubione kapcie, króliczki. Ziewnęłam potężnie, po czym skierowałam się do kuchni. Mama o dziwo była w domu. Było to rzadkością, gdyż przeważnie cały wolny czas spędzała z dala ode mnie. Nie była złą matką, ale po prostu nie interesowało ją, aż nazbyt moje życie. Przyzwyczaiłam się do tego.
- Dzień dobry, Caroline- przywitała się uprzejmie. Jak zawsze była idealna. Wyprostowana, dokładnie wymalowana i ubrana, jakby nie na standardy Mystic Falls. Wyglądała tak, jakby szła na bal do królowej.
- Cześć, mamo- specjalnie odrobinę się przygarbiłam, żeby zrobić jej na złość. Podrapałam się po plecach i rozczochrałam włosy. Zmierzyła mnie niechętnym spojrzeniem. Zabębniła palcami, przyozdobionymi w długie tipsy, w dębowy blat. Nasze rozmowy zawsze tak wyglądały. Miałyśmy zbyt różne charaktery, żeby się dogadywać. Też lubiłam dobrze wyglądać, ale nie dwadzieścia cztery godziny na dobę.
            Nasypałam sobie płatków do miseczki i zalałam je mlekiem. Czułam na sobie jej spojrzenie i specjalnie przyłożyłam kartonik do ust. Wypiłam sporo białego płynu, poczym jak gdyby nigdy nic, schowałam resztę do lodówki. Prychnęła cicho. Usiadłam przy stole i zabrałam się za jedzenie. Wpatrywała się we mnie, bezustannie.
- Chcesz coś, mamo?- zapytałam z ustami, pełnymi jedzenia. Dodatkowo zaakcentowałam ostatnie słowo.
- Mam dla ciebie wieści- podniosłam na nią oczy. Widząc moje zainteresowanie, zamilkła. Wyjęła z kieszeni konturówkę do ust i poprawiła swój, i tak idealny, makijaż. Zacisnęłam szczękę ze złością i specjalnie wypuściłam łyżkę z dłoni. Opadła z łoskotem na dno miski, rozchlapując mleko na blat. Elizabeth przeklęła pod nosem. Sprzątaczka miała przyjść dopiero jutro, więc będzie musiała znosić ten bałagan, jeszcze osiemnaście godzin.
- To co chcesz mi powiedzieć?- spytałam, dając za wygraną. Matka podniosła się z krzesła. Spojrzała na mnie z góry i powiedziała coś, co wprawiło mnie w totalne oszołomienie.
- Twój ojciec wraca- nie byłam przygotowana na jej słowa. Moje usta samorzutne ułożyły się w literę „o”. Mój ojciec, bydlak, który mnie zostawił, miał wrócić? Jak on śmiał? Nienawidziłam go za to, że zostawił mnie samą, że nie zabrał mnie ze sobą do Nowego Orleanu. W dodatku od czterech lat nie utrzymywał ze mną żadnego kontaktu, jakby nagle przestało mu na mnie zależeć.
            Wiedziałam, że Liz mi się przygląda. Dlatego też nie dałam jej tej satysfakcji. Odłożyłam miseczkę koło zlewu i wymaszerowałam z pomieszczenia. Szybko znalazłam się w swoim pokoju.
            Zamknęłam drzwi, po czym wyjęłam pamiętnik z sekretnej kryjówki, która mieściła się za obrazem.



„Drogi Pamiętniku!
Stało się coś strasznego. Coś o czym przez lata marzyłam. Mój ojciec wraca, ale ja już go nie kocham. Porzucił mnie, czy mogę mu wybaczyć? Czy przyjdzie błagać o przebaczenie? A może będzie udawał, że jest tak, jak dawniej, że dalej jestem małą dziewczynką, która wybiegnie mu na spotkanie? Jeśli tak, to grubo się pomyli!
Ja, Caroline Forbs, nie mam ojca…!
Nie mam pojęcia, co robić. Tyle rzeczy spadło mi na głowę. Koszmary, niespodziewany powrót, Stefan i ta wredna szmata Elena. Ta dziewczyna coraz bardziej mnie drażni. Jest podłą zdzirą, która musi zdobyć każdego faceta, a potem złamać mu serce. Jak sobie pomyślę, że już jutro będę uśmiechać się do niej sztucznie i zachowywać tak, jakby nic się nie stało, to normalnie…  Ach! Mam ochotę przywalić jej w tę głupią, fałszywą gębę, tak żeby już nikt nigdy na nią nie spojrzał. Jeszcze w dodatku ma chrapkę na Stefana, a doskonale wie że on mi się podoba. Podsłuchała, jak mówiłam o tym Bonnie, jednak oczywiście musi zrobić mi na złość. Wyrwałabym jej wszystkie kudły z głowy za takie zachowanie. Salvatore jest moim przyjacielem i nie chcę, aby go w jakikolwiek sposób skrzywdziła. Co ja jednak mogę? Miłość jest ślepa i niestety muszę się pogodzić z tym, jeśli ją wybierze…”

            Przerwałam pisanie, gdy okno nagle otwarło się z głośnym trzaskiem. Białe firanki poruszone przez wiatr, łomotały jak szalone. Wzdrygnęłam się. To było naprawdę dziwne. Podeszłam do niego i wyjrzałam ostrożnie. Nic jednak nie zauważyłam. Zatrzasnęłam okiennice i z powrotem ległam na łóżku. Otwarłam pamiętnik, a tam czekała na mnie niespodzianka. Napisana odręcznie kartka:

„Witaj Caroline,
Proszę spotkajmy się dzisiaj wieczorem przy wejściu do Grilla.
Przyjdź sama.”

            Przeczytałam te słowa jeszcze raz i dalej nie mogłam ich zrozumieć. Kto był ich nadawcą? Charakter pisma nie był mi znany. Zaczęłam się zastanawiać, co powinnam zrobić. Czy byłam na tyle nierozsądna, aby pójść na to spotkanie?

Klaus

            Uwielbiałam wpatrywać się w Caroline, kiedy spała. Była wtedy taka urocza. Przez lata rozłąki, które nam obojgu przyszło przeżyć, tylko wyładniała. Wiedziałem, że nie mogę od tak wparować do jej życia. Nie pamiętała mnie, ani naszych wspólnych przeżyć. Cichutko westchnęła przez sen, marszcząc mały, zgrabny nosek. Wyciągnąłem do niej rękę, po czym jednak ją cofnąłem. Nie chciałem jej budzić. Podniosłem się niechętnie i opuściłem jej pokój. Nie zdążyłem jednak zamknąć drzwi, bo zaczęła krzyczeć przerażająco. Zawahałem się, ale kiedy krzyk przerodził się w płacz, wszedłem do środka z powrotem. Usiadłem na brzegu jej łóżka.
- Ciii… Już dobrze- wyszeptałem wbrew sobie.
- To znowu mi się śniło- drżała, jakby jakiś koszmarny sen ją dopadł. Położyłem dłoń na jej głowie i pogładziłem ją po miękkich blond włosach. Było mi niesamowicie dobrze. Od dawna przy nikim się tak nie czułem. Caroline zawsze miała na mnie wyjątkowy wpływ. Nawet te dziesięć lat temu, kiedy znalazłem ją samotną na ulicy…

10 lat wcześniej…
            Przechadzałem się po ulicach swojego wspaniałego królestwo. Nowy Orlean był już oficjalnie mój i nic nie mogło tego zmienić. Pokonałem swoich największych wrogów i teraz mogłem w pełni oddać się swoim królewskim zachciankom. Czułem się spełniony. Miałem wszystko, o czym kiedykolwiek marzyłem. Władzę, władzę i jeszcze raz władzę…
            Mijałem właśnie jedną z bocznych uliczek, kiedy usłyszałem rozpaczliwy płacz dziecka. Normalnie nic by mnie to nie obchodziło, ale tym razem coś kazało mi się zatrzymać. Skręciłem w obskurną drogę. Do moich uszu dobiegł, dobrze mi znany głos jednego z wampirów.
- Mała, jeśli będziesz się stawiać, będzie tylko gorzej. Ugryzę cię, zabiję i po sprawie- mówił. Nie lubiłem go, dlatego w wampirzym tempie podbiegłem do niego. Nie zauważył mnie, tak był zaabsorbowany ofiarą.
- Ale ja nie chcę umierać- szepnęła dziewczynka. Siedziała skulona koło śmietnika. Twarz miała schowaną w dłoniach, jej długie blond loki, spływały wolno na ramiona.
- Chcesz żyć sama na ulicy?- zapytał Greg. Pomyślałem, że jest niezłym idiotą. Postanowiłem jeszcze chwilę posłuchać, niepewny co mam robić. Dałem im zezwolenie na polowania. Mogli atakować, kogo chcieli.
- Poradzę sobie. Jestem sprytna- usłyszałem wyraźnie w jej głosie cień nadziei. Jednak podniecenie wampira, zdradzało, że nie ma zamiaru jej puścić. Chciał ją zabić. Ta rozmowa przeciągała tylko to, co nieuniknione.
- Cóż, Mała… Ulżę ci tylko w cierpieniach- powiedział. Zmienił swoją zwykłą twarz w wampirzą i rzucił się w kierunku małolaty. W ostatniej sekundzie, podjąłem decyzję. Złapałem go za kark i nie pozwoliłem zabić. Jej krzyk urwał się w połowie. Patrzyła na mnie przez palce, tak że nawet nie mogłem dostrzec jej twarzy.
- Greg, zostaw ją- poleciłem spokojnie.
- Ale szefie… Mówiłeś, że…- jęczał. Trząsł się ze strachu, ale albo był tak głupi, albo bardzo głodny, i postanowił kłócić się ze mną.
- Wiem, co mówiłem. Wypad stąd. Zapoluj sobie na kogoś innego- rzuciłem nim z całej siły w ścianę. Na tyle mocno, że zrobił w niej dziurę. Pozbierał się szybko i natychmiast zniknął. Uśmiechnąłem się pod nosem. Lubiłem budzić grozę. Już chciałem odejść, kiedy przypomniałem sobie o małej. Zerknąłem na nią. Siedziała i patrzyła na mnie z przerażeniem.
- Jesteś taki, jak on?- spytała. Byłem pod wrażeniem, że pomimo strachu, zdobyła się na zadanie pytania.
- Jestem sto razy gorszy, Kochana- uśmiechnąłem się smutno.
- Zostawisz mnie tutaj?- spojrzała na mnie błagalnie. Czy ona chciała, żebym zabrał ją ze sobą?
-Idź do rodziców- machnąłem ręką i powoli ruszyłem w kierunku głównej drogi. Po kilku sekundach, usłyszałem nieśmiałe kroki, za sobą.
- A co jeśli nie mam rodziców?- byłem pełen podziwu dla jej uporu.
- Dziecko, jestem najgroźniejszą osobą w tym mieście. Czemu chcesz iść ze mną, co? Mogę cię zabić, w mgnieniu oka- warknąłem. No dobra, może i przesadziłem. Tylko, że czułem na plecach jej przeszywający wzrok i nie mogłem się powstrzymać przed wybuchem.
- Przy twoim boku, już nikt mnie nie skrzywdzi. Będę bezpieczna- szepnęła. Zatrzymałem się i zerknąłem na nią z niedowierzaniem. Skąd siedmiolatka mogła czerpać takie pomysły? To nie były myśli typowego dziecka.
- Nie boisz się mnie?- zapytałem mimowolnie.
- Nie- podniosła na mnie oczy. Były bardzo błękitne i niezwykle piękne. Jeszcze nigdy nie widziałem podobnych. Jej twarz przypominała anioła. Podsumowując była śliczna.
- Dlaczego?- przyglądałem jej się nachalnie. Jednak ona ani trochę się nie zmieszała.
- Bo mnie uratowałeś. Nie jesteś, aż taki zły, jak mówisz- odparła. Bez wahania pokonała dzielącą nas odległość i zanim zdążyłem zareagować, przytuliła się do mnie- Nazywam się Caroline. Dziękuję- znalazłem się w głębokim szoku i nie byłem w stanie jej odpowiedzieć…
           
Teraźniejszość…

            Tak właśnie przebiegło nasze pierwsze spotkanie. Caroline już wtedy zawróciła mi w głowie. Obiecałem sobie, że zawsze będę ją ochronił, a pewnego dnia, zamienię w wampira. Wiedziałem, że ten dzień się zbliża i dlatego wróciłem do Mystic Falls. Dalej szlochała, chociaż już ciszej.
- Teraz śpij, Kochanie. Posiedzę z tobą, aż zaśniesz- wyszeptałem prosto do jej ucha. Z zadowoleniem stwierdziłem, że już po kilku minutach, smacznie spała.
            Nie mogłem się powstrzymać i koniuszkami palców, dotknąłem jej policzka. Uśmiechnęła się lekko przez sen. Moje serce zabiło szybciej. Czy to możliwe, żeby ta blondynka wzbudzała we mnie, aż tyle emocji? Czy to dziecko, mogło obudzić we mnie to co dobre? Czy było jeszcze coś do budzenia?
            Pocałowałem ją delikatnie w czoło, po czym opuściłem pokój. Żałowałem tylko jednego, że nie pamięta naszych wspólnych przeżyć i tego kim dla niej byłem…

1 komentarz: