Caroline
Długo
wylegiwałam się w łóżku, tego dnia. Zbyt długo. Wiedziałam, że im później
wstanę, tym mniej będzie mi się chciało pracować, a miałam do napisania
wypracowanie na temat folkloru Mystic Falls. Okazało się, że moja mała mieścina,
ma bardzo bogatą historię. Legendy dotyczyły świata nadprzyrodzonego. Głównie
wampirów. Nie wierzyłam w takie bzdury. Niby jakim cudem krwiożercze bestie
miały chodzić po świecie i zabijać ludzi. Przecież ktoś prędzej, czy później
zorientowałby się.
Przeciągnęłam
się i wreszcie podniosłam z łóżka. Wyciągnęłam nogi spod kołdry i wsunęłam
stopy w moje ulubione kapcie, króliczki. Ziewnęłam potężnie, po czym skierowałam
się do kuchni. Mama o dziwo była w domu. Było to rzadkością, gdyż przeważnie
cały wolny czas spędzała z dala ode mnie. Nie była złą matką, ale po prostu nie
interesowało ją, aż nazbyt moje życie. Przyzwyczaiłam się do tego.
- Dzień dobry, Caroline-
przywitała się uprzejmie. Jak zawsze była idealna. Wyprostowana, dokładnie
wymalowana i ubrana, jakby nie na standardy Mystic Falls. Wyglądała tak, jakby
szła na bal do królowej.
- Cześć, mamo- specjalnie
odrobinę się przygarbiłam, żeby zrobić jej na złość. Podrapałam się po plecach
i rozczochrałam włosy. Zmierzyła mnie niechętnym spojrzeniem. Zabębniła
palcami, przyozdobionymi w długie tipsy, w dębowy blat. Nasze rozmowy zawsze
tak wyglądały. Miałyśmy zbyt różne charaktery, żeby się dogadywać. Też lubiłam
dobrze wyglądać, ale nie dwadzieścia cztery godziny na dobę.
Nasypałam
sobie płatków do miseczki i zalałam je mlekiem. Czułam na sobie jej spojrzenie
i specjalnie przyłożyłam kartonik do ust. Wypiłam sporo białego płynu, poczym
jak gdyby nigdy nic, schowałam resztę do lodówki. Prychnęła cicho. Usiadłam
przy stole i zabrałam się za jedzenie. Wpatrywała się we mnie, bezustannie.
- Chcesz coś, mamo?- zapytałam z
ustami, pełnymi jedzenia. Dodatkowo zaakcentowałam ostatnie słowo.
- Mam dla ciebie wieści-
podniosłam na nią oczy. Widząc moje zainteresowanie, zamilkła. Wyjęła z
kieszeni konturówkę do ust i poprawiła swój, i tak idealny, makijaż. Zacisnęłam
szczękę ze złością i specjalnie wypuściłam łyżkę z dłoni. Opadła z łoskotem na
dno miski, rozchlapując mleko na blat. Elizabeth przeklęła pod nosem.
Sprzątaczka miała przyjść dopiero jutro, więc będzie musiała znosić ten
bałagan, jeszcze osiemnaście godzin.
- To co chcesz mi powiedzieć?-
spytałam, dając za wygraną. Matka podniosła się z krzesła. Spojrzała na mnie z
góry i powiedziała coś, co wprawiło mnie w totalne oszołomienie.
- Twój ojciec wraca- nie byłam
przygotowana na jej słowa. Moje usta samorzutne ułożyły się w literę „o”. Mój
ojciec, bydlak, który mnie zostawił, miał wrócić? Jak on śmiał? Nienawidziłam
go za to, że zostawił mnie samą, że nie zabrał mnie ze sobą do Nowego Orleanu.
W dodatku od czterech lat nie utrzymywał ze mną żadnego kontaktu, jakby nagle
przestało mu na mnie zależeć.
Wiedziałam,
że Liz mi się przygląda. Dlatego też nie dałam jej tej satysfakcji. Odłożyłam
miseczkę koło zlewu i wymaszerowałam z pomieszczenia. Szybko znalazłam się w
swoim pokoju.
Zamknęłam
drzwi, po czym wyjęłam pamiętnik z sekretnej kryjówki, która mieściła się za
obrazem.
„Drogi Pamiętniku!
Stało się coś strasznego. Coś o czym przez lata marzyłam. Mój ojciec
wraca, ale ja już go nie kocham. Porzucił mnie, czy mogę mu wybaczyć? Czy
przyjdzie błagać o przebaczenie? A może będzie udawał, że jest tak, jak
dawniej, że dalej jestem małą dziewczynką, która wybiegnie mu na spotkanie?
Jeśli tak, to grubo się pomyli!
Ja, Caroline Forbs, nie mam ojca…!
Nie mam pojęcia, co robić. Tyle rzeczy spadło mi na głowę. Koszmary,
niespodziewany powrót, Stefan i ta wredna szmata Elena. Ta dziewczyna coraz
bardziej mnie drażni. Jest podłą zdzirą, która musi zdobyć każdego faceta, a
potem złamać mu serce. Jak sobie pomyślę, że już jutro będę uśmiechać się do
niej sztucznie i zachowywać tak, jakby nic się nie stało, to normalnie… Ach! Mam ochotę przywalić jej w tę głupią,
fałszywą gębę, tak żeby już nikt nigdy na nią nie spojrzał. Jeszcze w dodatku
ma chrapkę na Stefana, a doskonale wie że on mi się podoba. Podsłuchała, jak
mówiłam o tym Bonnie, jednak oczywiście musi zrobić mi na złość. Wyrwałabym jej
wszystkie kudły z głowy za takie zachowanie. Salvatore jest moim przyjacielem i
nie chcę, aby go w jakikolwiek sposób skrzywdziła. Co ja jednak mogę? Miłość
jest ślepa i niestety muszę się pogodzić z tym, jeśli ją wybierze…”
Przerwałam
pisanie, gdy okno nagle otwarło się z głośnym trzaskiem. Białe firanki
poruszone przez wiatr, łomotały jak szalone. Wzdrygnęłam się. To było naprawdę
dziwne. Podeszłam do niego i wyjrzałam ostrożnie. Nic jednak nie zauważyłam.
Zatrzasnęłam okiennice i z powrotem ległam na łóżku. Otwarłam pamiętnik, a tam
czekała na mnie niespodzianka. Napisana odręcznie kartka:
„Witaj Caroline,
Proszę spotkajmy się dzisiaj wieczorem przy wejściu do Grilla.
Przyjdź sama.”
Przeczytałam
te słowa jeszcze raz i dalej nie mogłam ich zrozumieć. Kto był ich nadawcą?
Charakter pisma nie był mi znany. Zaczęłam się zastanawiać, co powinnam zrobić.
Czy byłam na tyle nierozsądna, aby pójść na to spotkanie?
Klaus
Uwielbiałam
wpatrywać się w Caroline, kiedy spała. Była wtedy taka urocza. Przez lata
rozłąki, które nam obojgu przyszło przeżyć, tylko wyładniała. Wiedziałem, że
nie mogę od tak wparować do jej życia. Nie pamiętała mnie, ani naszych
wspólnych przeżyć. Cichutko westchnęła przez sen, marszcząc mały, zgrabny
nosek. Wyciągnąłem do niej rękę, po czym jednak ją cofnąłem. Nie chciałem jej
budzić. Podniosłem się niechętnie i opuściłem jej pokój. Nie zdążyłem jednak zamknąć
drzwi, bo zaczęła krzyczeć przerażająco. Zawahałem się, ale kiedy krzyk
przerodził się w płacz, wszedłem do środka z powrotem. Usiadłem na brzegu jej
łóżka.
- Ciii… Już dobrze- wyszeptałem
wbrew sobie.
- To znowu mi się śniło- drżała,
jakby jakiś koszmarny sen ją dopadł. Położyłem dłoń na jej głowie i pogładziłem
ją po miękkich blond włosach. Było mi niesamowicie dobrze. Od dawna przy nikim
się tak nie czułem. Caroline zawsze miała na mnie wyjątkowy wpływ. Nawet te
dziesięć lat temu, kiedy znalazłem ją samotną na ulicy…
10 lat wcześniej…
Przechadzałem się po
ulicach swojego wspaniałego królestwo. Nowy Orlean był już oficjalnie mój i nic
nie mogło tego zmienić. Pokonałem swoich największych wrogów i teraz mogłem w
pełni oddać się swoim królewskim zachciankom. Czułem się spełniony. Miałem
wszystko, o czym kiedykolwiek marzyłem. Władzę, władzę i jeszcze raz władzę…
Mijałem właśnie jedną z
bocznych uliczek, kiedy usłyszałem rozpaczliwy płacz dziecka. Normalnie nic by
mnie to nie obchodziło, ale tym razem coś kazało mi się zatrzymać. Skręciłem w
obskurną drogę. Do moich uszu dobiegł, dobrze mi znany głos jednego z wampirów.
- Mała, jeśli będziesz się stawiać, będzie tylko gorzej. Ugryzę cię,
zabiję i po sprawie- mówił. Nie lubiłem go, dlatego w wampirzym tempie
podbiegłem do niego. Nie zauważył mnie, tak był zaabsorbowany ofiarą.
- Ale ja nie chcę umierać- szepnęła dziewczynka. Siedziała skulona koło
śmietnika. Twarz miała schowaną w dłoniach, jej długie blond loki, spływały
wolno na ramiona.
- Chcesz żyć sama na ulicy?- zapytał Greg. Pomyślałem, że jest niezłym
idiotą. Postanowiłem jeszcze chwilę posłuchać, niepewny co mam robić. Dałem im
zezwolenie na polowania. Mogli atakować, kogo chcieli.
- Poradzę sobie. Jestem sprytna- usłyszałem wyraźnie w jej głosie cień
nadziei. Jednak podniecenie wampira, zdradzało, że nie ma zamiaru jej puścić.
Chciał ją zabić. Ta rozmowa przeciągała tylko to, co nieuniknione.
- Cóż, Mała… Ulżę ci tylko w cierpieniach- powiedział. Zmienił swoją
zwykłą twarz w wampirzą i rzucił się w kierunku małolaty. W ostatniej
sekundzie, podjąłem decyzję. Złapałem go za kark i nie pozwoliłem zabić. Jej
krzyk urwał się w połowie. Patrzyła na mnie przez palce, tak że nawet nie
mogłem dostrzec jej twarzy.
- Greg, zostaw ją- poleciłem spokojnie.
- Ale szefie… Mówiłeś, że…- jęczał. Trząsł się ze strachu, ale albo był
tak głupi, albo bardzo głodny, i postanowił kłócić się ze mną.
- Wiem, co mówiłem. Wypad stąd. Zapoluj sobie na kogoś innego- rzuciłem
nim z całej siły w ścianę. Na tyle mocno, że zrobił w niej dziurę. Pozbierał
się szybko i natychmiast zniknął. Uśmiechnąłem się pod nosem. Lubiłem budzić
grozę. Już chciałem odejść, kiedy przypomniałem sobie o małej. Zerknąłem na
nią. Siedziała i patrzyła na mnie z przerażeniem.
- Jesteś taki, jak on?- spytała. Byłem pod wrażeniem, że pomimo strachu,
zdobyła się na zadanie pytania.
- Jestem sto razy gorszy, Kochana- uśmiechnąłem się smutno.
- Zostawisz mnie tutaj?- spojrzała na mnie błagalnie. Czy ona chciała,
żebym zabrał ją ze sobą?
-Idź do rodziców- machnąłem ręką i powoli ruszyłem w kierunku głównej
drogi. Po kilku sekundach, usłyszałem nieśmiałe kroki, za sobą.
- A co jeśli nie mam rodziców?- byłem pełen podziwu dla jej uporu.
- Dziecko, jestem najgroźniejszą osobą w tym mieście. Czemu chcesz iść
ze mną, co? Mogę cię zabić, w mgnieniu oka- warknąłem. No dobra, może i
przesadziłem. Tylko, że czułem na plecach jej przeszywający wzrok i nie mogłem
się powstrzymać przed wybuchem.
- Przy twoim boku, już nikt mnie nie skrzywdzi. Będę bezpieczna- szepnęła.
Zatrzymałem się i zerknąłem na nią z niedowierzaniem. Skąd siedmiolatka mogła
czerpać takie pomysły? To nie były myśli typowego dziecka.
- Nie boisz się mnie?- zapytałem mimowolnie.
- Nie- podniosła na mnie oczy. Były bardzo błękitne i niezwykle piękne.
Jeszcze nigdy nie widziałem podobnych. Jej twarz przypominała anioła.
Podsumowując była śliczna.
- Dlaczego?- przyglądałem jej się nachalnie. Jednak ona ani trochę się
nie zmieszała.
- Bo mnie uratowałeś. Nie jesteś, aż taki zły, jak mówisz- odparła. Bez
wahania pokonała dzielącą nas odległość i zanim zdążyłem zareagować, przytuliła
się do mnie- Nazywam się Caroline. Dziękuję- znalazłem się w głębokim szoku i
nie byłem w stanie jej odpowiedzieć…
Teraźniejszość…
Tak
właśnie przebiegło nasze pierwsze spotkanie. Caroline już wtedy zawróciła mi w
głowie. Obiecałem sobie, że zawsze będę ją ochronił, a pewnego dnia, zamienię w
wampira. Wiedziałem, że ten dzień się zbliża i dlatego wróciłem do Mystic
Falls. Dalej szlochała, chociaż już ciszej.
- Teraz śpij, Kochanie. Posiedzę
z tobą, aż zaśniesz- wyszeptałem prosto do jej ucha. Z zadowoleniem
stwierdziłem, że już po kilku minutach, smacznie spała.
Nie
mogłem się powstrzymać i koniuszkami palców, dotknąłem jej policzka.
Uśmiechnęła się lekko przez sen. Moje serce zabiło szybciej. Czy to możliwe,
żeby ta blondynka wzbudzała we mnie, aż tyle emocji? Czy to dziecko, mogło
obudzić we mnie to co dobre? Czy było jeszcze coś do budzenia?
Pocałowałem
ją delikatnie w czoło, po czym opuściłem pokój. Żałowałem tylko jednego, że nie
pamięta naszych wspólnych przeżyć i tego kim dla niej byłem…
Nooo podoba mi sie =) nadrabiam zaleglosci , swietnie piszesz
OdpowiedzUsuń