sobota, 30 czerwca 2018

Rozdział VII


Klaus

            Po wyjściu od Caroline, postanowiłem odwiedzić braci Salvatore. Chciałem okazać im swoją wyższość i oznajmić, że moja, mała blondynka pamięta już wszystko. Nie będą mogli więcej mieszać jej w głowie. Teraz mogłem toczyć równą walkę z nimi, chociaż czy oni byli jakąkolwiek konkurencją? Jako pierwotna hybryda nie obawiałem się nikogo i jeśli chciałem kogoś zdobyć, to ją zdobędę. Dotarłem do rezydencji bez problemu. Zapukałem kulturalnie do drzwi. Już po chwili otworzył mi, jak zwykle pewny siebie Damon. Jednak na mój widok nieco zrzedła mu mina. Szybko się jednak opamiętał. Na jego twarz wrócił sarkastyczny uśmieszek.
- Witaj Klaus- odezwał się pierwszy. Zawrócił i podszedł do stolika, na którym stała butelka Burbona. Nie oczekiwałem zaproszenie, więc bez wahania wszedłem za nim.
- Co tu robisz?- Stefan pojawił się w salonie. Wyczułem, że jest zdenerwowany. Pewnie martwił się tym, co mógłbym zrobić jego ukochanemu sobowtórowi.
- Przyszedłem odwiedzić starych znajomych- odparłem. Rozsiadłem się wygodnie na kanapie. Damon podał mi szklankę z krwią. Przyjąłem ją bez krępacji.
- Co kombinujesz?- młodszy Salvatore nie dawał się łatwo zbić z tropu.
- Czy ja muszę coś kombinować? Wróciłem, żeby odzyskać Caroline. Ona liczy się najbardziej- wzruszyłem ramionami. Upiłem łyk czerwonego płynu. Smakował nienajgorzej, jednak nie mógł się równać ze smakiem świeżej krwi, prosto z żyły.
- Dlaczego teraz? Co się stało?- Damon oparł się o kominek i wpatrywał we mnie, niby bez cienia zainteresowania.
- Załatwiłem sprawy w Nowym Orleanie. Poza tym niedługo wiedza Caroline będzie niezbędna. Wspomnienia, które zwróciłem pomogą jej zdecydować, po której stronie ma się opowiedzieć- wyjaśniłem. Bracia zamilkli. Komentarze zresztą były niepotrzebne, bo i co mieli mówić? Wiedzieli, że Mystic Falls stanie się niedługo świadkiem krwawych wydarzeń.
- Bill wraca?- Stefan w końcu zadał pytanie.
- Z tego, co mi wiadomo już wrócił- odparłem. Skrzywiłem się mimowolnie. Nikt nie lubił tego wampira. Było w nim coś dziwnego.
- Czy zapewniłeś wystarczającą ochronę Caroline?- zainteresował się Damon.
- Ja jej wystarczę. Nikt nie jest w stanie mnie pokonać. Od razu, kiedy całe to szaleństwo minie, zamienię ją w wampira- dodałem.
- Nie lepiej zrobić to teraz?- sam się nad tym zastanawiałem. Jednak odrzuciłem tę myśl od siebie. Przemiana ma być dla Caroline czymś pięknym i nie będę tego przyspieszał. Ma dobrze zapamiętać początek nowego życia.
- Nie. To nie jest dobry pomysł- zaprzeczyłem. W tym momencie zadzwonił mi telefon. Spojrzałem na wyświetlacz. Miło zaskoczyło mnie, że to Caroline dzwoni.
- Halo?- zapytałem.
- Klaus? Czy Caroline jest z tobą?- usłyszałem lekko zaniepokojony głos Billa Forbesa.
- Nie. Zostawiłem ją w domu. Chciała wszystko przemyśleć- wyjaśniłem.
- Znalazłem jej telefon pod drzwiami. Miał rozbity wyświetlacz- odparł. Nie spodobało mi się to. Coś złego musiało się stać. Mój blondwłosy anioł był w niebezpieczeństwie…

Elena

            Pół dnia w domu było prawdziwą męczarnią. Bardzo mi się nudziło i czekałam, aż ktokolwiek zadzwoni, żeby wyciągnąć mnie na miasto. Jednak telefon milczał. Co chwilę zerkałam na wyświetlacz, bez rezultatu. Liczyłam, że może chociaż Stefan da mi jakiś znak. Pomyliłam się. W końcu zdenerwowana, postanowiłam sama pójść do mojego lubego. Ubrałam buty i wyszłam. Po dwudziestu minutach znalazłam się na miejscu. Chciałam zapukać, jednak usłyszałam fragment interesującej rozmowy. Nie rozumiałam wszystkiego, ale udało mi się wyłapać parę słów. Wspominali o wampirach, Caroline, Nowym Orleanie… Nie składało się to do kupy. Zadzwonił telefon i chwilę później odskoczyłam od drzwi. Zaledwie udało mi się uniknąć zderzenia z wrotami. Na progu pojawił się przystojny blondyn. Ten sam, którego Caroline wyrwała, poprzedniego wieczora.
- Sobowtór- prychnął pogardliwie i zmierzył mnie od głowy do stóp.
- Słucham?- zapytałam zaskoczona.
- Niech oni ci to wyjaśniają- zeskoczył ze schodów, po drodze potrącając mnie łokciem i po chwili już go nie było. Zniknął w zaskakująco szybkim tempie. Aż przetarłam oczy ze zdumienia.
- Jak on to…?- patrzyłam z szeroko otwartymi oczami na Stefana, a ten tylko skinął głową, że mam wejść do środka.
- Musimy pogadać. Jest parę spraw, o których nie masz pojęcia. A powinnaś wiedzieć- widziałam, że ciężko mu się mówi, ale nie miałam zamiaru mu niczego ułatwiać. Chciałam wiedzieć, co tu jest grane i od kiedy to Mystic Falls zrobiło się takie tajemnicze.
- Czyli co?- pospieszyłam go, kiedy zamilkł na chwilę.
- Och, na miłość Boską!- znikąd pojawił się brat mojego chłopaka i uśmiechnął się do mnie ironicznie- Po prostu jesteśmy wampirami- wypalił…

Caroline

            Obudziłam się na czymś miękkim, jednak nie bardzo wiedziałam, gdzie jestem. W pierwszej chwili pomyślałam, że jestem sama, ale potem uświadomiłam sobie, że słyszę jakieś szepty. Podniosłam się na łokciach i rozejrzałam dookoła. Leżałam na kanapie w jasnym pomieszczeniu. Poznałam to miejsce. Był to salon babci Bonnie. Kobieta i jej wnuczka stały niedaleko mnie i trzymały się za dłonie. Miały zamknięte oczy, ale ich usta poruszały się, jakby szeptały tylko sobie znane formułki.
- Co się dzieje?- zapytałam, ale nie zwróciły na mnie najmniejszej uwagi. Chciałam wstać, jednak poczułam się słabo i  opadłam z powrotem na miękkie poduszki. Postanowiłam poczekać, aż kobiety skończą dziwny rytuał. Moja cierpliwość nie była wystawiona  na zbyt długą próbę, bo już po chwili babcia mojej przyjaciółki po prostu wyszła, a Bonnie usiadła obok mnie.
- Wybacz, że musiałyśmy cię tu zaciągnąć siłą, ale zemdlałaś, kiedy zjawiłam się u  ciebie i wiedziałam, że nie mam już ani chwili do stracenia- wyjaśniła ciemnoskóra dziewczyna.
- Ale z czym?- nie rozumiałam nic z tego, co mówiła.
- Wiem o twoich snach i wiem też, że już wkrótce zmierzysz się z tym wszystkim naprawdę- wyjaśniła. Spojrzała na mnie ze współczuciem, a ja poczułam okropny chłód, który przeniknął moje serce.
- Czy to mnie zabiję?- zapytałam, chociaż nie byłam pewna, czy chcę poznać odpowiedź.
- Ten ktoś będzie próbował, ale jest osoba, która prędzej oddałaby za ciebie życie, niż pozwoliła ci umrzeć- uśmiechnęła się do mnie pocieszająco.
- Kto? I kto chce mnie zabić?- chciałam wiedzieć, jak najwięcej, ale Bonnie pokręciła głową.
- Nie znam wszystkich odpowiedzi. Sama musisz ich poszukać. Na razie jesteś bezpieczna. Rzuciłyśmy z babcią czary ochronne i możesz spać spokojnie. Mam nadzieję, że wytrzymają- powiedziała ze spokojem.
- A jeśli nie?- przełknęłam głośno ślinę, ale już nie doczekałam się odpowiedzi.
            Kilkanaście minut później maszerowałam do domu. Zauważyłam przy tym, że zgubiłam telefon. Nie mogłam nikogo powiadomić, że wszystko okej i nie mają się martwić. Chociaż, kogo to obchodziło? Zaledwie to pomyślałam, a tuż przede mną w wampirzym tempie zjawił się Klaus. Wyglądał na bardzo zdenerwowanego. Jednak widząc, że nic mi nie jest, uspokoił się odrobinę.
- Gdzieś ty była?!- krzyknął i złapał mnie mocno za ramiona, jakby nie chciał, żebym znowu zniknęła.
- Zemdlałam. Bonnie mnie znalazła. Uspokój się- pogłaskałam go po policzku, uśmiechając się delikatnie.
- Co się stało?- dalej nie był przekonany, czy mi wierzyć. Patrzył na mnie niespokojnie.
- Muszę ci coś opowiedzieć. Ale nie chcę robić tego tutaj. Na środku ulicy- rozejrzałam się dookoła, jakby w poszukiwaniu ustronniejszego miejsca.
- Chodź ze mną. Wiem, gdzie możemy w spokoju pogadać- pociągnął mnie za rękę za sobą. Po chwili znaleźliśmy się koło nowiutkiego, błyszczącego samochodu. Otworzył mi drzwi, jak przystało na dżentelmena. Zajęłam miejsce z przodu, po stronie pasażera. Po paru sekundach jechaliśmy już szybko w kierunku wyjazdu z miasta. Po kilkunastu minutach Klaus skręcił w jakąś polną drogę i niedługo potem znaleźliśmy się na skraju urwiska. Mężczyzna wyłączył auto i powoli z niego wyszedł. Ja również wysiadłam z samochodu. Stanęłam przed z przodu pojazdu i oparłam się o maskę, zakładając przy tym ramię na ramię. Klaus stanął obok mnie, ale nie spieszył się z pytaniami. Najwyraźniej uspokojony tym, że znalazł mnie całą i zdrową teraz dał mi czas na zebranie myśli.
- Byłam u Bonnie. Ona i jej babcia rzuciły na mnie jakieś czary, żeby mnie chronić. Teraz stałam się niedostrzegalna, czy coś takiego- wybąkałam wreszcie. Mikealson skinął głową, potwierdzając, że rozumie.
- Bonnie Bennet? To potężny czarodziejski ród. Wywodzi się z Salem i kiedyś był u władzy w ich światku- powiedział. Spojrzałam na niego z ciekawością. Ciągle nie potrafiłam zrozumieć tego, że Klaus ma przeszło tysiąc lat.
- Wiesz, kto chce mnie dorwać?- zapytałam z nadzieją, spoglądając w jego piękne oczy.
- Nie do końca. Bo to nie jest jedna osoba- mruknął, raczej trochę niechętnie. Najwidoczniej nie znał wszystkich szczegółów i drażniło go to.
- Kto? Czy to twój ojciec jest w to zamieszany?- Niklaus Mikaelson bał się tylko jednej osoby. Zawsze opowiadał mi straszne historie o swoim ojczymie. Bał się go okropnie i rzadko, kiedy chciał o nim rozmawiać.
- Najprawdopodobniej, ale nie tylko mój ojciec jest w to zamieszany- podniósł wzrok i spojrzał mi prosto w oczy,  łapiąc mnie za dłonie.
- A czyj jeszcze?- zapytałam, chociaż spodziewałam się odpowiedzi.
- Caroline to twój ojciec pragnie twojej śmierci… Twój rodzony ojciec chce, żebyś umarła- zatkało mnie i nie byłam w stanie się odezwać… 
***
Tak, tak... Przepraszam, jest mi okropnie wstyd... Został ktoś jeszcze, kto ma ochotę poczytać moje wypociny? 

1 komentarz:

  1. Przeczytałabym, gdybyś kontynuowała stare opowiadanie

    OdpowiedzUsuń